Ludzie są egoistami. Nie lubią, gdy ktoś ma lepiej od nich, nie lubią gdy innym się coś daje, a im nie. Zupełnie nie widzą tego, z ilu przywilejów korzystają sami, widzą za to to, z czego skorzystać nie mogą. Przykład: na tzw. Ziemiach Odzyskanych, po drugiej wojnie światowej można było otrzymać mieszkania i domy za darmo. Dziś są one dziedziczone przez któreś tam pokolenie, które już nie dostrzega tego jak im się „fartnęło”. Szczęście mieli też ci, którzy za grosze mogli wykupić mieszkania ze spółdzielni. Ci, którzy mogli skorzystać z różnych dopłat, preferencyjnych kredytów, z 500+, z ulgi na remont kamienicy, itd., itp.
Jednakże, te same osoby, które w taki czy inny sposób skorzystały już z benefitów, widząc że inni mogą skorzystać na unieważnieniu kredytów frankowych, wzbudzają burzę w sieci, bo… ich to nie dotyczy. Co więcej, osoby te wieszają psy na „pożyczkodawcach”, gdy usłyszą gdzieś, że ktoś komuś pożyczył małą kwotę, ten ktoś spłaca ją już wiele lat, a dług znacznie przewyższa kwotę pożyczki (i to bez odsetek). Nie ważne jest dla nich, że dokładnie taka sama sytuacja dotyczy frankowiczów, tylko spekulantem jest tu bank.
Czy da się więc dzielić wszystkim po równo? W idealnym świecie pewnie tak, w naszym, gdy co chwilę są jakieś wybory, chyba nie. A wystarczyłoby wprowadzić jedną niską stawkę podatku i zrezygnować z wszystkich ulg, dotacji, itd. Tylko czym wtedy kupować wyborców? Kiedyś ktoś powiedział mi, że wystarczy przejrzeć przepis ze zwolnieniami w podatku dochodowym, żeby wiedzieć kiedy jaka partia rządziła. I to prawda.
Taka myśl mnie naszła po przeczytaniu artykułu, że rząd nie przewiduje uregulowania ustawą kredytów walutowych, bo… wybory. Chyba, że zostanie do tego niejako zmuszony niekorzystnym dla banków wyrokiem TSUE.