Negocjacje, obiad i zdjęcia

Właśnie po zakończonych negocjacjach siedzę sobie w restauracji czekając na obiad. W końcu!!! Niektórzy ludzie siedzieliby do upadłego i wykończyli kontrahentów, zamiast szybko osiągnąć kompromis i wrócić do własnych spraw. Wynagrodziłem to sobie zamawiając olbrzymi obiad 🙂

I wszystko byłoby super i można by wrócić do domu, gdyby nie to, że obiecałem rodzince wywołać zdjęcia. Więc tak na szybko muszę jeszcze znaleźć w pobliżu jakiś zakład fotograficzny, a że nie znam miasta, to mam mały problemik. Na szczęście żyjemy w erze powszechnego dostępu do internetu, więc problemik w problem się nie zamieni… Mam nadzieję, że wywołują na dobrym papierze i szybko.

Póki co miła pani wnosi talerze, więc nara, jak mówi moje dziecko 🙂

Wpis 1

Nie obchodzi mnie co o tym sądzicie, ale moim zdaniem tytułowanie wpisu „wpis” to szczyt lenistwa i braku kreatywności. Przeglądając ostatnio opublikowane wpisy, co chwilę natykam się na tytuł „wpis”… Jeśli uważacie, że to brzmi tajemniczo i motywująco do zapoznania się z treścią, to się mylicie.

Jest to tak samo motywujące, jak zachęta do kupna książki o tytule „książka”, których mnóstwo można by było znaleźć w księgarni (różnych autorów), co więcej niektórzy autorzy większość swoich książek tytułowaliby „książka”. Kupilibyście, albo przynajmniej przejrzeli? Ja nie.

Więc taka osobista sugestia: pomyślcie i zatytułujcie to o czym piszecie. Jak znajdę ciekawy tytuł – sugerujący ciekawą treść lub treść z zakresu moich zainteresowań, chętnie wejdę się zapoznać (pewnie nie tylko ja), ale na coś czego autor nawet nie potrafi nazwać, nie będę tracił czasu. Niby treść jest ważna a nie tytuł, ale nie do końca mogę się z tym zgodzić. Bo ważne jest np czym zajmuje się firma, co robi i jak, ale i tak każdy opracowuje jakieś logo, żeby być bardziej rozpoznawalnym. Na tej samej zasadzie jak logo identyfikuje firmę, tak i tytuł identyfikuje treść. Zwykle.

Miłego dnia wszystkim życzę 🙂

Szkolenia

Od czasu do czasu trzeba by pojechać na jakieś szkolenie. Po co? No nie wiem, ale taki zwyczaj. Więc siedziałem dziś i szukałem gdzie by się tu wybrać.

Na pierwszy odstrzał poszły tradycyjne szkolenia – PRECZ Z NUDĄ! Jeśli już mam się gdzieś szwendać, to niech to będzie coś nietypowego. No i znalazłem: fałszerstwa dokumentów!!!! Może w moim zawodzie nie jest to wiedza niezbędna, ale do czynienia z dokumentami i kasą mam, więc czemuż by nie? 🙂

I zrób tu człowieku przyjemność rodzinie

Wstałem wcześniej, …

Wstałem wcześniej, śniegu znowu dopadało, no i przyszedł mi do głowy durny pomysł: jedziemy na narty… A trzeba było pospać dłużej.

Obudziwszy żonę i dziatwę, zacząłem szykować sprzęt. Gdzie? Na Ślężę, bo najbliżej – nie miałem ochoty na dłuższe podróże, bo jazda w taką pogodę ani nie jest przyjemna ani bezpieczna. Cóż z tego, że sam uważasz człowieku, jak zawsze może trafić się jakaś oferma. Na Ślęży byłem kilka lat temu, stok nie powalającej długości, ale dziatwa słabo jeździ więc może być.

Wszyscy w strojach narciarskich, z kanapkami i ciepłą herbatką w bagażniku, ruszyliśmy na „podbój” stoku. Przejechawszy w żółwim tempie odległość niespełna 40 km, ujrzeliśmy… las i pole. Wyciąg gdzieś wcięło! Nie wierzyłem własnym oczom, stwierdziłem że chyba moja orientacja w terenie zawiodła. Podjechaliśmy do pobliskiego sklepu i pytamy jak dojechać do wyciągu. I co? I okazało się, że wyciągu nie ma, bo „Unia kazała jakieś drogie przeglądy robić czy coś i wyciąg rozebrali”. A niech to szlag!!! Tu tabliczki informacyjnej nie postawili, że inwestycja zakończona bez środków unijnych.

Żona nos na kwintę, dziatwa łzy w oczach. Cóż było robić. Włączyłem nawigację i w drogę do Rzeczki.

Na szczęście tam wyciągi normalnie działały więc miny Rodzinki się poprawiły. Najeździwszy się kilka godzin, zapakowaliśmy się do samochodu i jazda w drogę powrotną. I generalnie, mimo początkowej przykrej niespodzianki, dzień można by uznać na plus, gdyby nie to, że wszystko wpakowaliśmy do bagażnika, zapomniawszy o rezerwowym woreczku dla Młodej, która czasem miewa chorobę lokomocyjną…. Ech, posprzątałem. Ale niech się wietrzy

No i nadeszła ta chwila…

…wiadomo było, że nadejdzie od dwóch lat. Czaiła się na mnie i w końcu padły magiczne słowa: „wiosną robimy remont kuchni”.

To „robimy” standardowo wygląda tak samo. Podział ról: ona – wybiera, mówi co by chciała i nadzoruje, ja – wykonuję 🙂 Ech, co do kuchni nie będę się wtrącał, byleby obiad był 🙂

Na dzień dzisiejszy wiem tyle: kolor ścian – kremowy, jaśniejszy od cappuccino i ciemniejszy niż ecru (wersja wstępna), na jednej ścianie cegiełki (najprawdopodobniej koloru ceglastego), na środku wyspa ze zlewem i płytą do gotowania (już widzę, jak się zmieści na takim maleństwie, ale ok, nie protestuję), domówię sobie do tego krzesła barowe na szybkie co-nieco. Meble kuchenne takie jak na banerze na tej stronie – uff na szczęście w stylu nowoczesnym (biało – drewniane). Regipsy nad szafkami i nad wyspą, a pomiędzy szafkami na kafle chce „wstawić” grube szkło z grafiką, której wzór co jakiś czas ulega zmianie, więc nie ma się co przywiązywać… Do wiosny jeszcze daleko.

W związku z tymi planami z czystym sumieniem mogę zrezygnować z zamiaru chodzenia na siłownię, bo i kasa się na remont przyda i parę kilo się przy okazji zrzuci 🙂

Miał być ciekawy wpis…

… a tymczasem jak …

… a tymczasem jak tylko usiadłem i się zalogowałem – telefon: czy przypadkiem nie zapomniałem, że miałem odśnieżyć? Ech, przecież nie nasypało aż tak dużo.

Ale, że kobiety są uparte, a zaraz trzeba się zbierać do pracy, więc wpis będzie krótki i „narzekający”, bo co prawda lubię narty, ale zabawy na śniegu w stylu: odśnieżanie chodników mnie nie pociągają. Ale cóż zrobić, idę.

Pewnie nie tylko ja mam takie problemy. I oby tylko takie.

Jakie wody EDT/EDP najbardziej lubicie?

Mój wybór od wielu lat to Jil Sander – zapach zdecydowanie orientalny. Jak to ładnie opisują, stanowi połączenie brazylijskiej mięty, kolendry, kardamonu, pieprzu, cyprysu, czerwonego cedru, drzewa kaszmirowego, mirry i kadzidła. Wierzę na słowo, mój nos nie jest aż tak wyostrzony, żeby wyizolować któryś z tych składników, ale razem tworzą kompozycję, która mi odpowiada 🙂

Swoją drogą ostatnio udało mi się go znaleźć w bardzo korzystnej cenie w perfumerii internetowej. W porównaniu do cen jednej z dużych sieciówek z perfumami, w której zawsze kupowałem, jest to połowa kwoty! Jak widać, czasem warto poczytać na forach i skorzystać z innej perfumerii. 🙂 Śmieszna sprawa, powiedziałem o mojej „oszczędności” żonie, w nadziei że też będzie korzystać i przyoszczędzimy. Oczywiście stwierdziła, że też sobie zamówi, to zmieścimy się w jednych kosztach dostawy. Ale myślenie kobiety jest jak myślenie marketingowców od promocji – nie obniżymy ci ceny, tylko możesz dostać w dotychczasowej cenie więcej. Żona zrobiła tak samo: skoro jest taniej to można zamówić więcej. Oszczędność? Załóżmy, że tak, bo będzie rzadziej kupowała (taką przynajmniej mogę mieć póki co nadzieję).