Byłem w górach…

No więc tak… Wybraliśmy się z kumplami w niedzielę w góry. Ze względu na prognozy słonecznej pogody, wybraliśmy Karkonosze, licząc na piękne widoki. Prognozy były takie: w Szklarskiej Porębie (skąd wyruszyliśmy) miało być -4C, na Szrenicy -8C. Do tego słońce i minimalny wiaterek. Dodam jeszcze, że mieliśmy dość długą przerwę w dłuższych spacerach, a zaplanowaliśmy trasę na ok. 20 km, ze sporymi przewyższeniami.

Pierwsze zdziwienie było już po drodze. Temperatura oscylowała w granicach od -12C do -17C. Tak przynajmniej pokazywał termometr w aucie. Na stacji wysiadłem zatankować i autentycznie przez tę chwilę zmarzły mi nogi. Dodam, że nie mam typowych treków na zimę. Reguluję temperaturę skarpetami.

W Szklarskiej było -12C, więc „małe” prognozowe potknięcie… Na szczęście pierwszy odcinek był ostro pod górkę, więc się szybko rozgrzaliśmy. Później była ciepła herbata kupiona w schronisku. I drugie śniadanko w plenerze. Pogoda była niemal idealna: błękitne niebo, leciutki wiaterek i błyszczący biały śnieg. Trasa była przetarta. Udało się przejść całą, tzn. dojść nad Śnieżne Kotły.  Jedynie mróz doskwierał na twarzy, bo rzeczywiście szczypał. Musiało być sporo stopni poniżej zera. Zasadniczo wycieczka na duży plus, z kilkoma małymi minusami. I nie chodzi o ten mróz, bo wiadomo, jest zima.

Minusy to to, że najwyraźniej obniżyła nam się forma. Zasapaliśmy się jak starsi panowie bez kondycji. Były przerwy na złapanie oddechu, często ukrywane pod płaszczykiem: poczekajcie, zrobię fotę. Wczoraj wszyscy mieliśmy wyraźnie obniżony poziom energetyczny, uzupełniany słodyczami i… co dziwne, prawie wszystkich bolała głowa, większość miała też zakwasy. Z tą głową to nie wiem czy to efekt dużych różnic ciśnienia, dodatkowo wzmocnionych przez mróz, czy przewentylowaliśmy się czystym górskim powietrzem? Co też jest prawdopodobne 😉 bo mróz ściągnął w dół smog i ludzie w górskich miasteczkach sami się truli. Co było wyraźnie czuć po drodze. Nie znoszę w zimie przejeżdżać przez te wioski i miasteczka, bo od razu zaczyna w aucie śmierdzieć spalenizną.

A wniosek jest jeden: trzeba się więcej ruszać (i dla pięknych widoków i dla kondycji).

Wspaniała zima

W górach mamy wspaniałą zimę. Nie co roku taka się zdarza, z taką ilością śniegu i to w tylu pasmach górskich. Nawet na niezbyt dużych wysokościach. Byłby doskonały rok, żeby właściciele stoków i pensjonatów odbili sobie „ciepłe”, krótkie sezony. To nie, na stokach można się zarazić, trzeba je zamknąć.

Co prawda narciarze to najbardziej opatulona grupa w górach, ale kogo to obchodzi. Wkurzają mnie takie bezmyślne decyzje. Kompletnie bez uzasadnienia. Zamykanie, żeby zamknąć.

No nic, ulało mi się. Niestety na nartach nie pojeżdżę, ale za to wybieram się na dłuższy marsz po górach. Chociaż widokami oczy nacieszę. Trzymajcie się ciepło 🙂

Miodowód duży – ciekawe ptaszysko

Ostatnio czytałem z …

Ostatnio czytałem z synem książkę, w której pojawił się sprytny ptaszek o nazwie miodowód. Tak mnie zaintrygował ten fruwak, że postanowiłem sprawdzić, czy coś takiego rzeczywiście istnieje. I oto znalazłem więc podzielę się z Wami wiedzą.

Jest to ptaszysko mieszkające w Afryce na południe od Sahary (z wyjątkiem w dżungli, lubi raczej otwarte przestrzenie i rzadkie lasy), z rodziny dzięciołowatych. 

Jak to ptak, żywi się larwami owadów, mrówkami, pszczołami, termitami i… woskiem pszczelim.

To co jest w nim najciekawsze i co wpłynęło na jego nazwę to jego uwielbienie do miodu, wosku pszczelego, pszczół i ich larw. Miodowód jest jednak za mały, żeby porwać się na zaatakowanie ula. Wykorzystuje więc do tego ludzi i większe zwierzęta. Gdy znajdzie ul, a później człowieka lub zwierzę, które również lubi miód (cwaniak wie, które to zwierzęta), zwraca na siebie uwagę wydając donośne dźwięki i podlatując do człowieka czy zwierzęcia i do siedliska owadów. Czasem zdarza się, że ul jest w pewnym oddaleniu, wtedy lata w jedną i drugą stronę, nie pozwalając o sobie zapomnieć i „zmuszając” do pójścia za nim. Miodowód czeka cierpliwie jak jego „pomocnicy” otworzą gniazdo i wybiorą miód, później podlatuje do uszkodzonego ula i korzysta z tego, co w nim zostało 🙂

Niestety ten ptaszek ma również swoje wady, jest pasożytem lęgowym, tzn. jego „młode” jeśli się wyklują pierwsze niszczą inne jajka, a jeśli się wyklują później, zjadają młode ptaszki – bo samica miodowodów jest jak kukułka – znosi jajka w innych gniazdach.