Mikołajki

Projekt Mikołajki, choć przeprowadzony dość chaotycznie, został odhaczony. W tym roku jestem na tyle zabiegany, że kompletnie o nich zapomniałem. Dopiero wczoraj zajrzawszy do kalendarza z większą ilością zaznaczonych „świąt” doczytałem, że przecież dziś 6 grudnia. Skoczyłem więc po pracy na zakupy i tym sposobem, niewiele się zastanawiając i niewiele czasu tracąc, przygotowałem na miejscu piękne paczuszki. Dumny z siebie ustawiłem je w nocy, a rano okazało się, że prószył śnieg, co – nie wiedzieć czemu – tak ucieszyło Żonę i Dzieciaki, że prezenty stały się tylko miłym dodatkiem. Odniosłem wrażenie, że jest to rzecz, która tradycyjnie musi być, więc mózg musi zanotować otrzymanie prezentu, ale gdyby go nie było, to świat by się nie zawalił. Tak to już jest jak nikomu w zasadzie niczego nie brakuje. Trudno kupić coś co ucieszy i prezenty nie są tak doceniane jak kiedyś. Pamiętam jak się kiedyś cieszyłem jak głupi z piórnika… Które dziecko dziś tak potrafi… Może należałoby wrócić do rzeczy symbolicznych… Przynajmniej wydatków byłoby mniej i można by kasę odłożyć np. na zimowiska.

Przedwczoraj wieczorem czując się objedzony, wybrałem się na spacer. Mgła była taka, że na 50 metrów nie było nic widać. Klimaty iście Dickensowskie. Gdyby zza rogu wyszedł gość w cylindrze i pelerynie, chyba bym się – przynajmniej w pierwszej chwili – nie zdziwił 😉 Przy okazji miałem okazję „sztachnąć się” zimowym, zadymionym powietrzem. Zaiste, odechciewa się spacerowania po okolicy usianej domkami jednorodzinnymi. Szkoda, że w naszej okolicy więcej osób nie korzysta z ogrzewania gazowego. W ogóle jest tu problem z wieloma instalacjami. Odnoszę wrażenie, że przy obecnych cenach węgla, ogrzewanie gazowe wcale nie wychodzi drożej, a jest czyściej i bez kłopotów z noszeniem i brudzeniem. Pomijam oczywiście temat palenia śmieciami, bo od tego to w ogóle nie tylko ręce opadają. W każdym bądź razie po takiej przechadzce człowiek przestaje się dziwić, że pół wieku temu w Londynie tyle osób zmarło od smogu. Staje się bardziej oczywiste, że można.

A za trzy tygodnie święta, co oznacza, że najbliższe trzy (no może dwa i pół) weekendy będą spędzone na „koktajlu” zakupowo – sprzątaniowym. To też tradycja, bez której można by się obejść, ale Żona nie pozwoli 😉 A mogłoby być tak pięknie, powiedziałbym nawet: magicznie 😉

Pierwsze z głowy

Pierwsze wydatki i związane z nimi zamieszanie z głowy – czyli mikołajki. Nie obyło się bez długiego łażenia po sklepach, z żoną – za prezentami dla dzieciaków, z dzieciakami – za prezentami dla kolegi i koleżanki, bo przecież trzeba zrobić mikołajki do szkoły. Żona na szczęście tym razem sama podpowiedziała co chce dostać zachwycając się bransoletką na wystawie, przed którą „zaparkowaliśmy” w celu zrobienia narady pt. „to co w końcu kupić” i „gdzie jeszcze chcecie jechać”. Udało się ją dyskretnie kupić i zaplusowałem 😉 Sam dostałem słodycze (znowu przybędzie na wadze) i karnet na siłownię (dla równowagi; założyłem, że to nie sugestia).

Nie zmienia to faktu, że przed nami kolejne wydatki i kolejne zamieszanie, związane ze sprzątaniem, gotowaniem, pieczeniem, dzwonieniem po rodzinie i konsultowaniem czego ma być więcej na rodzinnym spotkaniu, no i znowu z kupowaniem prezentów i jeszcze choinki. Doprawdy, gdyby ludzie potrafili się cieszyć drobiazgami, albo gdyby w ogóle zrezygnować z prezentów, a po prostu cieszyć się spotkaniami, wszystko byłoby przyjemniejsze. A tak już mi ciśnienie skacze na myśl o niekończącym się zamieszaniu. A, no i nie zapominajmy jeszcze o wydatkach sylwestrowych i o zasadzie, że w Nowy Rok powinno się wejść z pełnym portfelem…

Pogoda póki co ciepła i przyjemna, co ponoć ma się wkrótce zmienić. Może w tym roku święta okażą się śnieżne, co jako kierowcę za bardzo by mnie nie cieszyło, ale jako miłośnika jeżdżenia na nartach, jak najbardziej 🙂

Wieje, śnieży

Bardziej wieje niż śnieży i z domu się nie chce wychodzić. Byłem dziś na poczcie, zrobić sobie spacer. Godzinę temu. Do tej pory, mimo że miałem czapkę, boli mnie ucho. Jakoś chyba nawiało. A trzeba było autem podjechać… Przez okno nie wygląda to źle, gorzej jeśli już się wyjdzie. Poprzewracane płoty – te „paletowe” drewniane, pełno połamanych gałęzi, wszędzie latające śmieci różnej wielkości. Konkretnie wieje. Dziwi mnie tylko brak przewidywania ludzi. Wichury były zapowiadane chyba dwa dni wcześniej, ale nie wszyscy zabezpieczyli rzeczy na balkonach i ogrodach. Jeden sąsiad zostawił na ogrodzie metalowy wiatraczek – ostatnio jak patrzyłem zostały z niego szczątki. Dobrze, że nie uderzył gdzieś w okno. Inny zostawił na balkonie kwiaty. Teraz są na dole. Jeszcze inny wystawił do śmieci fotel – leży sobie przewrócony na drugim końcu ulicy. I tak dalej, i tak dalej. Zwykle o zimie mówi się, że zaskoczyła drogowców, chociaż moim zdaniem w równym stopniu zaskakuje również wielu kierowców (którzy sobie nie radzą na śniegu lub wręcz do pierwszych opadów zwlekają ze zmianą opon). Tym razem – nawiązując do tego powiedzenia – można powiedzieć, że zaskoczyła wiele osób, którzy zbagatelizowali ostrzeżenia. Rzeczy nie pozabierane, chodniki nie posypane, a miejscami ślisko. A wystarczyłoby posypać jakimś piaskiem, albo kupić choćby sól drogową w workach i obsypać chodnik; i już byłoby bezpieczniej. Dobrze, że przed nami weekend, przynajmniej dzieci posiedzą w domu, zamiast chodzić po tym zimnie. Dziś chciałem moje zostawić w domu, ale dzisiaj Mikołajki, więc moje perswazje okazały się daremne. Trzeba było zanieść prezenty i odebrać swoje. Najważniejsze, że już wróciły i że od rana mają buzie uśmiechnięte od ucha do ucha.